Kilkanaście lat temu prowadziłem szybkie życie. Moja firma rozwijała się wyjątkowo dynamicznie, osiągałem coraz większe zyski. Byłem wypełniony tą męską dumą, jaki to ja sprytny jestem, jak mądrze zarządzam firmą. Mogę zapewnić wiele mojej rodzinie, stać nas na kilka atrakcyjnych wyjazdów w ciągu roku, mamy dwa samochody, mieszkamy w domku z ogródkiem. Życie łatwe, a zdarzające się komplikacje czy niewielkie problemy, były proste do rozwiązania.
Gdzie w tym życiu był Bóg? No był - w niedziele na Mszach Świętych. Choć tak naprawdę, to było tylko takie oszukiwanie samego siebie, bo po tych pobytach w Kościele, wracały od razu myśli o biznesie i plany z nim związane.
Gdy byłem naprawdę “wysoko” ze swoją firmą i wydawało mi się, że mogę osiągnąć wszystko co zechcę - jak piszą w książkach “motywacyjnych”, podejmując jedną z decyzji, popełniłem błąd. Jak później się okazało, miał on zmienić całe życie. Na skutek tego jednego błędu straciłem firmę i pozostałem z wielkimi długami. Pracując etatowo, choćby z bardzo dobrymi zarobkami, nie dało się obsłużyć tych długów.
Patrząc po ludzku, nastąpił “koniec świata”. Zostałem z niczym, miałem perspektywę spania pod mostem z żoną i dwojgiem dzieci, bez żadnych środków do życia. Szybko również zweryfikowały się wieloletnie “przyjaźnie”, ludzie poznikali. Co chwila pojawiał się kolejny “gwóźdź”, zaczęły się telefony od firm windykacyjnych, piętrzyły się kolejne, niespodziewane problemy, wielokrotnie przekraczające ten pierwszy.
Jak trwoga, to do Boga. To stare przysłowie zawsze jest aktualne.
Zacząłem się dużo modlić, ciągle oczekiwałem od Boga, aby nadążał za mną, aby spełniał moje prośby. Chciałem, aby wszystko było jak dawniej, aby wydarzył się jakiś cud i przywrócił mój stary świat. Im więcej się modliłem, tym bardziej wszystko się rozsypywało, tym więcej pojawiało się problemów. Byłem już na skraju wytrzymałości psychicznej, całkowicie się poddałem i stałem się biernym uczestnikiem własnego życia.
Zacząłem szukać Boga. Przechodziłem przez niezmierzone pokłady internetu i znalazłem niebywały Skarb!
Pośród wielu konferencji, rozmaitych medytacji, porad i modlitw, wzrok utkwił mi na tekście zaczynającym się słowami: “Dlaczego zamartwiacie się i niepokoicie? Zostawcie mnie troskę o wasze sprawy, a wszystko się uspokoi…”. Wstrząsnęło mną, jakby oblał mnie ktoś wiadrem zimnej wody. Z każdym kolejnym słowem Jezusa, uspokajałem się i zaczynałem zdawać sobie sprawę z tego, jak małej wiary jestem. Wręcz zaczynało mi być wstyd tego, co dotąd robiłem. Idąc dalej w tej modlitwie przekazanej ks. Dolindo Ruotolo, zaczynałem całkowicie przewartościowywać swoje życie i zmieniać podejście do modlitwy oraz moich oczekiwań. Zaczynałem rozumieć, co to znaczy ufać i co oznacza oddać się Jezusowi pod opiekę. Oczywiście to nie było proste, to był dopiero początek drogi. Łatwo jest zaufać, gdy wszystko jest dobrze, ale gdy sprawy się komplikują, to zaufanie i oddanie ich Bogu, jest znacznie trudniejsze. Zdławienie chęci rozwiązania problemu po swojemu i rozmyślania nad nim jest wyzwaniem. Wymaga zanegowania tego, czego uczy dzisiejszy świat. Wymaga odwagi.
“Jezu, Ty się tym zajmij”! Jakież to wspaniałe, gdy wszystkie kłopoty dziecka, rozwiązują jego rodzice. Okazuje się, że tak jest również w dorosłym życiu, a Tym kto je rozwiązuje jest najwspanialszy Ojciec. Trzeba Mu tylko na to pozwolić. On sam nie zacznie działać. Nie mogę Mu niczego podpowiadać, On wie znacznie lepiej czego potrzebuje dziecko. Wystarczy tylko oddać Mu swoje problemy, szczególnie w chwilach najtrudniejszych.
Docierało to do mnie powoli. Jak kropla w skale, tak słowa Jezusa drążyły coraz większą ufność w moim sercu. To nie były godziny, ale miesiące. Te krople działały i cały czas działają jak balsam. Wszystkie moje kłopoty rosły, ale wydawały się nieistotne, a On pomaga mi cały czas przechodzić przez nie. Niesie mnie na Swoich rękach ponad tym, co wydawało się kiedyś, że mnie zabije.
Układa Pan moje życie po swojemu. Wszystko co robi jest piękne i choć często zdarzają się próby, trudności i przykrości, to On przenosi mnie ponad nimi, bo Mu ufam i wiem, że będąc z Nim, nawet śmierć nie jest straszną niewiadomą. Moje życie całkowicie się odmieniło. Mamy dach nad głową, nie głodujemy, mamy pracę i przede wszystkim wielką radość wiary. Nie raz jest trudno, bo stare sprawy ciągną się za nami, ale w tych chwilach postępuję zgodnie z tym co powiedział Jezus w tej pięknej modlitwie - zamykam oczy duszy, odwracam myśli od udręki, oddaję się Jemu i pozwalam jedynie Jemu działać, mówiąc Mu “Jezu, Ty się tym zajmij”, Twoja wola niech się stanie.
Nauczył mnie Jezus w tej modlitwie nie patrzeć w przeszłość. Żyć tu i teraz, jakby jutra miało nie być. Nie myśleć o problemach przyszłości, bo ta jest w Jego rękach, więc mogę być spokojny.
Żyjąc tą modlitwą nauczyłem się tego, że trudne doświadczenia, czy niezrozumiałe, bolesne wydarzenia, mają swój głęboki sens. Wiele razy ten sens poznałem po pewnym czasie, a wielu sytuacji jeszcze nie rozumiem, ale wiem, że kiedyś zrozumiem. Ta modlitwa wg mnie, jest wyjęciem sedna z całego “Dzienniczka” św. Siostry Faustyny.
Szczerze i z całego serca dziękuję dzisiaj Bogu za te bolesne doświadczenia, które wydawały mi się końcem świata, a w rzeczywistości zwróciły mnie w stronę Pana. Za nic na świecie nie chciałbym zmienić czegokolwiek, a już na pewno wrócić do tamtych czasów biznesu - choćbym miał odnosić wielkie sukcesy.
Jezu ufam Tobie!
Jezu, Ty się zajmij całym moim życiem!
Piotr
Źródło: Jedno ze świadectw opublikowanych w książce „Jezu, Ty się tym zajmij Świadectwa” autorstwa Małgorzaty Pabis, wydawnictwa „Rafael” w 2017 roku